środa, 25 sierpnia 2010

Fascynuje mnie Wicca, ale...

Boję się uruchomienia energii, nad którymi nie będę panowała, bo głęboko wierzę w ich istnienie...Dzisiaj czytam bloga Larhetty (http://larhetta.blogspot.com/) i natknęłam się na piękny opis:
Trzy kolory miłości
Jestem podzielona dla miłości, dla nadziei połączenia. Oto stworzenie świata, dla którego ból rozdzielenia jest niczym, a radość połączenia wszystkim.
[Deborah Lipp, "Elementy rytuału"]

Zastanawiałam się kiedyś nad miłością - także w kontekście fizyczności - w ujęciu różnych aspektów bogini. I dopiero medytacja nad nią - jej naturą w każdej z postaci - pozwoliła mi na uporządkowanie pewnych własnych na nią poglądów. Z jednej strony przyszło odrzucić skostniałe formy myślowe charakterystyczne dla naszej tradycji rodzinnej, nie oszukując się, czerpiącej pełną garścią z etyki chrześcijańskiej, z drugiej natomiast umknąć przed chorobliwością nadmiernego popadnięcia w źle rozumianą wolność prowadzącą do wypalenia i desakralizacji seksu.

Panna jest tą, która miłość odkrywa. Napotyka kolejne osoby, w których dostrzega oblicza boga. Panna uczy się w ten sposób kochać i być kochaną, tolerować i być tolerowaną, wreszcie - poznaje zazdrość i ustosunkowuje się do niej. Panna rozkoszuje się we własnym pięknie i niezależności, "zsuwa się z nieba prosto we wszechświat" i - przeżywa wieczności chwil. Miłość panny, jakkolwiek może być głęboka czy długotrwała, podobna jest wiatru, który przychodzi i odchodzi, wodzie, której przybywa, a która w końcu ulatuje przez palce.

Dopiero matka poznaje tą najbardziej sakralną formę miłości. To matka jest boginią, która ostatecznie spotyka boga - a spotkanie to wykracza poza jedną noc, by przekładać się na całą codzienność. Miłość matki jest miłością pokonującą wszelkie granice, znającą swój ciemny aspekt, akceptującą pewne ofiary na rzecz pełnego doskonalenia. To matka z uczucia czyni siłę kreacji, to matka tworzy i wzbogaca poprzez to siebie i wszystko wokół. Wreszcie też matka - czerpiąc z miłości - osiąga doskonałość pełni, tak podobną owocom "dojrzałym znów rozpęknąć i wydać ze swego wnętrza plon ziarna".

Starucha jest natomiast tą, która miłość przeżyła, doświadczyła jej jasnej i ciemnej strony, całego spectrum cierpienia i ekstazy - i która w jej odczuwaniu dokonywała stworzenia - a czasem destrukcji. Starucha wie, że ten czas dla niej przeminął i dokonał się - jest zatem spełniona, z godnością i harmonią, bez żalu czy tęsknoty, patrzy w przeszłość, jednocześnie nie pragnąc wcale jej powrotu. Starucha potrafi nadal kochać, ale to miłość cicha, nieporuszająca lądów i oceanów ani niepopieląca światów. Ta miłość nie stanowi centrum jestestwa staruchy, najwyżej wzbogaca mądrość - bo starucha jest ptakiem, który przez welon skrzydeł obserwuje życie.

To rzeczywistość mityczna. Jakkolwiek odzwierciedlana w nas samych - niekoniecznie zobowiązuje do chronologii. Panna może przerodzić się w matkę, potem staruchę, a potem znów stać się panną czy matką, w zależności od losu, okoliczności i podejmowanych decyzji.

Żadnego z aspektów nie można uznać za mniej czy bardziej wartościowy, a każdy jest konieczny - choćby w perspektywie wielu żyć - do pełnego zakosztowania człowieczeństwa - czy w tym kontekście - kobiecości w jej całej wielowymiarowości.

Mnogość form doświadczania jest tutaj drogą do bogactwa.

3 komentarze:

Asha pisze...

Wicca...tak, piekne! Ale dodam tylko, ze Energia, ktorej sie obawiasz, jest juz uruchomiona:)
A panowanie nad nia okreslamy tylko w swoim wymiarze, czyli w sumie nic sie nie zmienia...oprocz poznawania wiedzy - przed ktora trzeba miec respekt ale nie ma co sie bac.

tyle wymadrzania stad

pozdrawiam

AsHa

Wiedzma60 pisze...

Uczę się z dla mądrości...

Wiedzma60 pisze...

Miało być - uczę się z pokorą dla mądrości...